BLOG

Marketingowe triki w informacjach inwestorskich. Jak nie dać się nabrać?

Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji, twórca RRJ Group

Mówienie o ryzykach inwestycyjnych, zwłaszcza w ofertach skierowanych do potencjalnych klientów, jest nawet ważniejsze niż wskazywanie korzyści. Jak obserwujemy, na rynku inwestycji w udziały spółek deweloperskich komunikacja firm zbyt często wiąże się z marketingowymi chwytami podkreślania zysków, a zbyt rzadko z mówieniem o możliwych ryzykach.

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął niedawno postępowania wobec kilku spółek zajmujących się inwestycjami deweloperskimi, badając, czy nie doszło do możliwego wprowadzania w błąd potencjalnych inwestorów poprzez podkreślanie w materiałach marketingowych i komunikacji jedynie korzyści, bez informowania o możliwych ryzykach.

Niestety, mówiąc o marketingowych zabiegach na rynku inwestycyjnym, możemy w zasadzie mówić o działaniu na szkodę klientów, którym są potencjalni inwestorzy, a jedynie o działaniach mniej lub bardziej etycznych.

 

O jakie chwyty marketingowe chodzi?

  • Od lat w zasadzie codziennie przeglądam oferty inwestycyjne. W ostatnich kilku latach najczęściej obserwuję, że firmy obiecują nieadekwatną stopę zwrotu w stosunku do poziomu ryzyka.
  • Dużo groźniejsze są jednak komunikacyjne zniekształcenia w postaci używania określonych słów-kluczy, jak choćby „umowa w formie aktu notarialnego”. Inwestor otrzymując akt notarialny, np. objęcia udziałów, może pomyśleć, że jest to bezpieczna forma lokowania nadwyżek finansowych, a przecież sam fakt formy dokumentu nie zabezpiecza inwestowanych środków. Nie w akcie notarialnym jest pies pogrzebany, ale w detalach zapisów w dokumentach.
  • Podobnie z magicznym sformułowaniem „z góry określony zysk”. Zapewniam, że zysk może być jedynie prognozowany – zarówno zresztą w jego dolnej, jaki górnej granicy – a inwestując pieniądze w udziały spółek, zawsze – podkreślam: zawsze – jesteśmy wystawieni na pełne ryzyko. To szczególnie ważne w przypadku takich perturbacji na rynku finansowym, jakie mamy dziś.
  • Kolejnym chwytem, który zresztą już jakiś czas temu wziął pod lupę także KNF – jest zamienne stosowanie terminów „weksel” i „obligacje”. To fałszywe budowanie poczucia bezpieczeństwa. Trzeba bowiem wiedzieć, że weksel nie jest papierem wartościowym – w rozumieniu przepisów ustawy o obrocie. A to oznacza, że nie stosuje się do niego przepisów ustawy o ofercie publicznej. Co za tym idzie – spółka jako wystawca weksla – nie jest zobowiązana do przedstawiania inwestorowi żadnych informacji. Bo nie weksle, ale obligacje korporacyjne podlegają obowiązkowej rejestracji w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych. W rezultacie inwestor nie może sprawdzić, jaka jest wartość weksli wystawionych przez spółkę i wiele innych.

Jak zatem weryfikować projekty inwestycyjne, czyli co możemy zrobić, żeby uchronić się przed wprowadzeniem w błąd skutkującą nawet utratą środków? Widzimy aktywną działalność instytucji takich jak KNF czy UOKiK – na początek więc warto sprawdzić listy ostrzeżeń i wszczętych postępowań. Zachęcam także czytać ze zrozumieniem dokumenty, bo w nich występują zapisy, które muszą się znaleźć, ale są także takie, które są ważne z naszegoinwvstycyjnego punktu widzenia.

Jak to może funkcjonować na przykładach, pokazuję w publikacji medialnej.

© RRJ Group